1 odc. z cyklu #Społeczność Sales Angels: “Poznajmy się”- Agnieszka Gniotek

Home/artykuł/1 odc. z cyklu #Społeczność Sales Angels: “Poznajmy się”- Agnieszka Gniotek

Kiedy piękno sztuki spotyka się z twardymi kompetencjami sprzedażowymi, tworzą się wyjątkowe historie. Przed Wami tekst o tym, jak praca pośród artystów i ich dzieł zaprowadziła w kierunku dobrze prosperującego biznesu i gdzie znienawidzona kiedyś sprzedaż teraz jest jedną z czołowych umiejętności naszej rozmówczyni. Zapraszamy do wciągającej lektury wywiadu z Agnieszką Gniotek – historykiem sztuki, przedsiębiorcą i członkiem Sales Angels.

Rozmawia Marcin Grela, Sales Angels

Marcin Grela: Dziękuję Ci Agnieszko za przyjęcie zaproszenia do cyklu artykułów o naszej społeczności. Chcemy w nich mówić o tym, czym zajmuje się nasza społeczność i jaka jest droga zawodowa poszczególnych jej członków. Zechciałabyś przybliżyć nam swoją historię?

Agnieszka Gniotek: Tak, bardzo dziękuję za zaproszenie. Nazywam się Agnieszka Gniotek i w uproszczeniu mówiąc zajmuję się sprzedażą sztuki współczesnej, prowadząc Galerię i Dom Aukcyjny Xanadu w Warszawie, na Alejach Jerozolimskich 101. Często, gdy ktoś pyta o doprecyzowanie jaką sztuką trudnię się dokładniej, żartobliwie odpowiadam, że „robię w żyjących”, gdyż promuję twórczość artystów młodego i średniego pokolenia, a także nestorów polskiej sceny artystycznej. Pracujemy w dwóch trybach tj. działamy jako galeria impresaryjna i reprezentujemy kilkunastu artystów na wyłączność, a poza tym jesteśmy domem aukcyjnym, czyli regularnie przygotowujemy aukcje w siedzibie oraz współpracując z portalami dedykowanymi sztuce np. artinfo.pl i onebid.pl.

MG: Z punktu widzenia tego, że jesteśmy społecznością sprzedaży, najbardziej interesują nas wątki sprzedażowe. Twój zawód jest niezwykle ciekawy i mam wrażenie, że w Polsce to nie jest obszerny rynek i wciąż jest niewiele osób zajmuje się sprzedażą dzieł sztuki.

AG: Dokładnie! Najprościej będzie gdy wytłumaczę to tak: wyobraź sobie, że masz rynek, na którym jest 60 sklepów, nie więcej. To jest bardzo małe środowisko, my się wszyscy znamy. Jednak mimo tej niewielkiej liczby obroty są spore, szczególnie w gronie liderów branży, np. Dom Aukcyjny Desa Unicum czy Agra-Art Dom Aukcyjny.

M: Jak to się stało, że trafiłaś do tej branży i sprzedajesz sztukę, a nie na przykład … kawę?

AG: Historia zaczyna się troszkę z innej strony. Ja do sprzedaży trafiłam poniekąd z przymusu, a z wykształcenia jestem historykiem sztuki. Zajmuję się sztuką już 25 lat, z czego blisko 15 lat mojej ścieżki zawodowej to przede wszystkim krytyka artystyczna i tworzenie wielu publikacji w najważniejszych pismach o sztuce. Przez lata byłam pracownikiem etatowym miesięcznika Art &Business – ówcześnie najlepszego pisma na temat sztuki i dodatkowo publikowałam w gazetach bardziej informacyjnych, np. „Puls Biznesu”, czy specjalistycznych jak „Private Banking” Noble Banku.

Organizowałam też wydarzenia w obszarze sztuki, byłam kuratorem wystaw i producentem konkursów, w tym pionierskiego z 2001 roku – „Obrazu Roku Art&Business” który jako pierwszy przyjmował zgłoszenia internetowe od uczestników i publikował je na nieistniejącym już portalu artbiznes.pl, oferował udział artystom bez dyplomu ASP i gromadził zagraniczne jury. To był trudny czas dla promocji i analizy sztuki bo media papierowe kurczyły się drastycznie, a internet dopiero zaczynał pokazywać swoje możliwości. W związku z tym stanęłam przed trudnym wyborem – albo idę w kierunku swojego drugiego wykształcenia PR-owego albo zostaję w sztuce i przechodzę na „ciemną stronę mocy” czyli handel i twarde kompetencje sprzedażowe.

MG: Strasznie to brzmi, muszę przyznać (śmiech).

AG: Tak, lecz to jest odzwierciedlenie pewnego rodzaju poglądów na tym rynku. Świat krytyki artystycznej, piękna duchowego i opisywania sztuki kontra świat sprzedaży w ogóle się nie przenikają. To dwie strony barykady i kompletnie różne kompetencje. Ja, żeby nauczyć się mechanizmów, które rządzą rynkiem sztuki zatrudniłam się w artinfo.pl – największym portalu rynku sztuki skupiającym wiedzę o notowaniach aukcyjnych. W uproszczeniu można powiedzieć, że to takie „Ceneo rynku sztuki”. Swój cel osiągnęłam bo poznałam wszystkie podmioty działające na rynku, przedstawicieli firm, kolekcjonerów, mechanizmy budowania aukcji, obliczania wartości rynkowej dzieła oraz jak dobrze zaopiekować się klientem. Mówimy o czasach 15 lat temu, gdzie licytacje inne niż stacjonarne miały dopiero swój zalążek i licytacje telefoniczne czy online były dla rynku sztuki znaczną odmiennością.

Jeszcze większy postęp przyniósł przełom 2009/2010 gdy rozpoczęły się aukcje młodej sztuki. Wtedy ja zajmowałam się przygotowywaniem takich aukcji dla jednego z domów aukcyjnych zakładając działalność gospodarczą i pracę na własny rachunek. To nie był jeszcze biznes, ale łatwiej było mi się rozliczać.

MG: Rozumiem, że prowadząc takie aukcje nie sprzedawałaś dzieł, tylko organizowałaś przebieg i za to otrzymywałaś wynagrodzenie?

AG: Dokładnie tak, miałam bezpieczną niszę. Mówiąc brutalnie byłam bardziej dostawcą towaru, który kontaktował się z artystami, robił opisy dzieł i dbał o PR niż osobą od kontaktu z klientem ostatecznym. Przebywałam z nimi lecz bardziej na zasadzie „doradcy bez presji” na miłych, uduchowionych pogawędkach o sztuce bez sprzedażowych celów.

MG: I kiedy stwierdziłaś, że to być może nie tędy droga?

AG: Żeby zrozumieć tę decyzję ważne jest, by wiedzieć jak rynek aukcji wtedy wyglądał. Aukcje były niezwykle transparentne, licytacje zaczynały się od 500 zł, czyli bardzo przystępnie, nie było żadnego wadium. Przychodziło się na aukcję, brało numerek i władza była w Twoich rękach. Ten mechanizm pozwalał korzystać z możliwości zakupu coraz większej liczbie osób, które do tej pory nie miały styczności z tego rodzaju sztuką i rozumiały ją na nieco innej płaszczyźnie niż – dla porównania – ktoś, kto w swoim domu od wieków miał oraz nabywał dzieła sztuki i znajdował się w gronie koneserów. Ta sytuacja rynkowa stanowiła nową szansę, którą można było dobrze marketingowo wykorzystać.

MG: Nową szansę czyli otwierała się furtka na to, by tych klientów edukować?

A: Tak, tacy klienci, którzy dopiero poznawali świat sztuki kompletnie nie wiedzieli co kupować, nie wiedzieli co im się podoba. Nie mieli też poczucia, że spotkają się z akceptacją swojego wyboru. Bardzo często mam takie pytanie od odwiedzających galerię: „Pani Agnieszko, co ja mam zrobić kiedy ktoś przyjdzie do mnie do domu i powie, że to co wisi na ścianie to kicz?”

Pytanie nie brzmi: „Czy to, co kupiłam jest kiczem?”, tylko pytanie brzmi: „Jak mam obronić pogląd, że to kicz nie jest?”

MG: Przechodzimy tutaj powoli do kwestii klientów i mnie interesuje cały czas jak to się stało, że Ty z eksperta od dzieł sztuki stałaś się ekspertem od sprzedaży?

AG: To co się stało w ramach tych aukcji młodej sztuki uwolniło nie tylko pokłady nowych klientów, ale też sprawiło, że na rynku tworzyły się nowe podmioty – początkowo ich liczba wynosiła 9 domów, by później, po 11 latach rozrosła się do blisko 40!

MG: Czyli większa konkurencja, większa podaż…

AG: Mhm, ale też szersze menu – zarówno dla nowych nabywców, jak również inwestorów, którzy próbowali „robić” dom aukcyjny według biznesowych przepisów. Były to próby, które po dwóch latach padały. Tutaj jednak trzeba być wewnątrz tego „jądra ciemności”, żeby wiedzieć jak się gra w tę grę. Podobno każdy rynek jest specyficzny, ale ten faktycznie jest nieco inny.

MG: Zważywszy nawet na tę niewielką liczbę podmiotów konkurencji, wydaje mi się, że rzeczywiście rządzi się to swoimi prawami. Co jest w nim takiego innego? Jakie są te ciemne strony?

AG: Tutaj taką barierą jest fakt, ze wiedzy o produktach nie da się nauczyć z książek. Podkreślam – chodzi o rynek sztuki, nie o historię sztuki. Nie ma publikacji, portali, rozwiniętego marketingu. Bardzo dużo informacji zdobywa się dzięki relacjom, rozmowom pomiędzy podmiotami. Należy pamiętać, że w tym rynku bardzo ważne jest od kogo się kupuje, należy znać czołowych marszandów rynku (marszand – osoba handlująca dziełami sztuki, zwłaszcza obrazami). W przypadku mojej marki Xanadu, jest ona wtórna w stosunku do marki Agnieszki Gniotek.

MG: Czyli występuje tu przewaga marki osobistej nad marką samej galerii. Bardzo ciekawa zależność, tym bardziej, że coraz częściej klienci chętniej kupują nie tyle co od marki, lecz właśnie od konkretnego handlowca. Widzę wielką zaletę Ciebie jako handlowca, mianowicie zwykle jest tak, że osoba najpierw dołącza do firmy i potem poznaje produkt, u Ciebie jest odwrotnie – znając produkt od podszewki uczyłaś się jak go sprzedawać. Uważam, ze to Twoja przewaga.

AG: Dobrze wiesz, że jest coś takiego jak szczęście nowicjusza w sprzedaży. Występuje wtedy, kiedy nie jesteś ekspertem, jeszcze niewiele wiesz o produkcie, który masz sprzedać, w związku z tym siedzisz z zamkniętą buzią i słuchasz klienta. U mnie było odwrotnie. Nie ma nic gorszego kiedy jesteś taką wszechwiedząca myszką i gdy przychodzi klient zagadujesz go na śmierć bo chcesz się podzielić tą swoją wiedzą i powiedzieć wszystko co wiesz. Rozmowa jest bardzo fajna wtedy tylko do sprzedaży nie prowadzi.

MG: No dobrze, to jak potoczyła się Twoja historia wracając do aukcji? Rozumiem, że zrezygnowałaś ze współpracy z domem aukcyjnym.

AG: Tak, rozstaliśmy się z wielką sympatią z Polswiss Art zgodnie uznając, że formuła naszej współpracy się już wyczerpała. Na horyzoncie pojawił się mój znajomy z pomysłem otwarcia galerii. Miał lokal, logo, jakiś tam budżet. Zaproponowałam pomysł utworzenia domu aukcyjnego zajmującego się pracami artystów najmłodszego pokolenia lecz on ten pomysł odrzucił uznając to za koncepcję z kosmosu. Poprosiłam tylko o jedno – aby porozmawiał na ten temat z ojcem, którego znałam i wiedziałam, że lepiej zrozumie tę inicjatywę biznesowo, i żeby po tej rozmowie ponownie się ze mną skontaktował.

„Zadzwoń do mnie i odmów mi jeszcze raz.” – tak dosłownie brzmiały moje słowa.
Na telefon czekałam niecały dzień z odpowiedzią: „Wchodzimy w to.”

MG: O! Czyli miałaś w sobie już takie inklinacje sprzedażowe. Nie odpuściłaś, podjęłaś jeszcze jedną próbę zamknięcia sprzedaży.

AG: Szczerze to ja nie wiedziałam wtedy w ogóle co robię! (śmiech) Nie umiałabym określić tego w tych kategoriach, w których teraz Ty to opisujesz. Wracając do historii – umówiliśmy się na współpracę przez kolejny rok lecz po tym okresie zostaliśmy się i każde poszło w swoją stronę.

MG: Mhm, to taki raczej normalny etap przy tworzeniu biznesu, że ludzie się spotykają, docierają, tak się tworzy biznes. Po tej sytuacji prawdopodobnie zostałaś sama, zgadza się?

AG: Tak i wiesz co, to już był taki moment, że ja się naprawdę wkurzyłam. Wtedy właśnie powstało Xanadu, a kapitał początkowy miałam ze sprzedaży swojego jedynego mieszkania. Postawiłam wszystko na jedną kartę.

MG: Jak myślę galeria sztuki to kojarzy mi się to z wielkim nakładem gotówki z wygranej w Lotto albo od rodziców. Jak było u Ciebie?

AG: No niestety, ja nie miałam takiego zaplecza. Mówi się, że aby otworzyć dom aukcyjny trzeba mieć 5 milionów, ja miałam 200 tysięcy.  I stwierdziłam, że zrobię galerię swoich marzeń. Zaczęłam działać w taki sposób jaki uważałam za słuszny.

MG: Miałaś kapitał w postaci wiedzy.

AG: Tak, lecz dalej to była jedynie wiedza o sztuce, a kompletnie nie byłam przedsiębiorcą.

MG: Sprzedajesz swoją jedyną nieruchomość i inwestujesz w projekt marzeń – muszę powiedzieć, że masz odwagę!

AG: (śmiech) Ja to dalej się zastanawiam, czy to odwaga czy głupota. To był moment, kiedy ja przekroczyłam 40 rok życia. Teraz powiem coś do tych wszystkich, którzy uważają, że po 30-stce to się już swojego biznesu nie otwiera: Otóż, absolutnie się z tym nie zgadzam. I po całym życiu pracy na etacie to był najwyższy czas. Przez pierwszy rok działania Xanadu dowiedziałam się głównie tego, jak wiele nie wiem o biznesie. I jak trudno jest być jedynym handlowcem w swojej firmie.

MG: W którym momencie dotarło do Ciebie, że Ty się musisz uczyć sprzedaży?

AG: Najpierw ustaliłam sobie w jaki sposób chcę to robić. Wiedziałam, że aukcje to paliwo dla tego biznesu i jeśli któraś z nich nie pójdzie po mojej myśli to mogę utonąć w długach. Z drugiej strony wiedziałam, że aukcje od 500 zł to kwoty nieco niegodne artysty bo po odliczeniu wszelkich prowizji, w tym dla galerii, to taki twórca nie ma nawet na opłacenie rachunku za telefon.

MG: Takie dzieło artystyczne to ile powstaje?

AG: Ciężko odpowiedzieć jednoznacznie bo tak naprawdę dzieło powstaje przez całą ścieżkę rozwojową artysty, w tym przez lata jego edukacji. Artyści są jak alkoholicy – systematyczni i ciągowi. Są tacy, którzy chodzą na 8 godzin do pracowni, systematycznie tam pracują i to jest ich styl, ale jest też druga grupa, w której artysta chodzi 2 tygodnie po lesie, rozmyśla, koncypuje, obserwuje i potem wchodzi do pracowni i niezwykle szybko tworzy serię dzieł. Jednak one nie powstałyby, gdyby nie te 2 tygodnie poza ścianami pracowni. Tak naprawdę nie ma to znaczenia czy będziesz je tworzył miesiąc, godzinę czy rok w kontekście jego ceny bo to inne rzeczy są istotne.

MG: Wróćmy do tej kwestii aukcji skoro były one kluczowe dla rozwoju Xanadu.

AG: Tak, dokładnie. Ja podniosłam cenę wywoławczą na swoich aukcjach. Do galerii przychodziły tłumy i od ciągłego opowiadania ja wręcz chrypłam, tylko co z tego, jak nie było z tego sprzedaży.

MG: Przypomina mi się tutaj pojęcie z terminologii sprzedażowej „bezpłatny konsultant.”. Odgrywałaś trochę rolę kogoś takiego, kto przyjdzie, pogada lecz nikt mu za to nie zapłaci.

AG: Dla mnie było to przerażające i miałam poczucie, że jeśli po pół roku coś się nie zmieni to trzeba zwijać ten biznes z poczuciem porażki. Zrobiłam wtedy coś, co dało mi wgląd w ten problem. Zadzwoniłam do swoich klientów z pytaniem: „Jak to się dzieje, że ufacie mi, moim kompetencjom, poświęcacie mi czas, a potem u mnie nie kupujecie tylko idziecie do konkurencji?” W odpowiedzi usłyszałam: „Ty nam zabrałaś radość przebijania w trakcie aukcji.”
O co w tym chodzi?
Tysiąc złotych na aukcji to taka psychologiczna bariera i uczestnicy zaczynając od 500 zł tę drogę mogli pokonywać dłużej czując dreszczyk emocji przy każdym podniesieniu numerka, a ja moje aukcje rozpoczynałam od 800 zł. Bardzo dużo osób przychodzi na aukcji nie kupować dzieło sztuki, tylko o coś zawalczyć.

MG: Można powiedzieć, że zaburzyłaś tutaj trochę Customer Experience. Goście chcieli przyjść czegoś doświadczyć, pokazać swój status, poczuć emocje, a Ty to zabrałaś.

AG: No tak! I ja właśnie mniej więcej w tym momencie zdecydowałam się na półroczny kurs sprzedażowy Sandlera. Naprawdę miałam poczucie, że potrzebuję radykalnej pomocy i nie ukrywam, że ten kurs bardzo dużo zmienił. Prócz tego warsztatu zrobiłam jeszcze 10-miesięczny kurs o zarządzaniu zespołem i jego talentami. Widziałam, że mam problemy komunikacyjne w zespole i sama o sobie również chciałam dowiedzieć się czegoś nowego. O sobie jako o liderze.

MG: Czyli już miałaś w ramach swojej firmy zatrudnione osoby?

AG: Oczywiście! Tego typu imprezy nie robi się w pojedynkę. To nie jest „e-handelek”.

MG: Wracając do metodyki Sandlera, która na rynku jest dosyć znana, jak Ci pomogła?

AG: Pomogła lecz po czasie. Najpierw musiałam sobie to poukładać i doczytać. Galeria sztuki to nie jest „Mediamarkt” gdzie masz możliwość przetestować nowe metody na 10 klientach w ciągu godziny, taka ich liczba występuje w miesiącu.

MG: Każdy błąd więcej kosztuje.

AG: Tak. Ja miałam bardzo mało przestrzeni, by ćwiczyć i testować. Do tego dochodził aspekt strachu przed wieloma innymi rzeczami. Sprzedaż też odbywa się internetowo czy poprzez cold calling, którego panicznie się bałam, w związku z tym siedziałam i czekałam.

MG: (Śmiech) Agresywnie czekałaś na klientów!

AG: No tak, rynek sztuki dalej tak funkcjonuje, że siedzi sobie Pan w galerii, gasi papieroska co jakiś czas popijając kawkę i marudzi, że nie ma ludzi.

MG: To co wyniosłaś z metodyki Sandlera?

AG: Przede wszystkim zamknęłam buzię. To była podstawowa rzecz – zamiast mówić nauczyłam się słuchać. Zrozumiałam też swoją niszę. Ja postanowiłam, że moja galeria będzie miejscem, gdzie większość klientów kupi swój pierwszy obraz w życiu. Postawiłam na ścieżkę, gdzie ja będę klienta edukować, poniekąd „rekrutować” go w dziedzinie sztuki, by móc mu coś sprzedać i uświadomić potrzebę. Od początku też tak prowadziłam galerię, by była ona miejscem spotkań biznesu nie koniecznie związanego ze sztuką, np. klubów (Ladies Business Club) czy szkoleń (MBA, Toastmasters).

MG: Świetny pomysł! Dzięki organizacji innych eventów przypływali nowi klienci, którzy przy okazji poznawali zasoby galerii.

AG: Ależ oczywiście, że to był główny cel! Bardzo często godziłam się na niskie stawki za najem tylko po to, żeby ludzie przyszli! Dodatkowo gwarantowałam sobie dobry content marketing do moich social media i newsletterów, a druga rzecz to jako gospodarz miejsca zawsze mogłam powiedzieć kilka zdań o Xanadu i po takim moim wstępie później rzeczywiście kilka osób do mnie wracało. I zawsze ta rozmowa wygląda tak samo: „Wie Pani co, bo ja się kompletnie nie znam, ale nie wiem czemu zaczął podobać mi się ten obraz.”

MG: Pięknie! Przypomniało mi się jak mówiłaś o tym, że nie lubisz cold calling’u i zimnym informowaniu o swojej galerii – widzę, że dzięki takim eventom zewnętrznym skutecznie ten pierwszy etap lejka sprzedażowego ominęłaś.

AG: Teraz już lubię cold call’e, ale wtedy w ogóle uważałam, że nienawidzę sprzedaży i nigdy nie będę w tym dobra. To niestety generowało ogromny stres, były takie dni, że nie chciałam iść do pracy. Zdecydowanie w tej materii pomógł mi wspomniany test osobowości – Bridge Personality, gdzie powiedziano mi, że ja umiem sprzedawać! Potrzebowałam tego impulsu.

MG: Ktoś Ci musiał powiedzieć, że potrafisz to robić, żebyś Ty w to uwierzyła.

AG: To coś trochę innego. Znasz na pewno pejoratywne określenia zawodów typu „prywaciarz”, „badylarz”, „handlara” itd. No nie po to poszłam na historię sztuki, żeby teraz coś sprzedawać, wciskać! Tak o tym myślałam, a w tym momencie ja uwielbiam sprzedawać! To moja ulubiona czynność i dobrze mi się kojarzy – chociażby w kategoriach „Sprzedawanie to Pomaganie.” Ta sprzedaż może zupełnie inaczej wyglądać, to nie jest sam moment kupna dzieła, ale też odczucia klienta  „po” zakupie. Uwielbiam słuchać jak klienci opowiadają mi czego doświadczają obcując z obrazem, który nabyli. W domach prywatnych lecz także w siedzibach firm, dla których tworzymy kolekcje firmowe dzieł sztuki. Sztuka sprawdza się jako narzędzie HRowe, CSRowe czy marketingowe. Osoby zarządzające korporacjami często szczegółowo wybierają przekaz jaki dana kolekcja ma ze sobą nieść i inspirować współpracowników. Ja teraz ze sprzedażą to już umiem wszystko połączyć! (śmiech)

MG: Gdy Cię słucham to widzę, że ten efekt to łączona zasługa testów osobowości, metodyki Sandlera i dobrego słowa od kogoś, kto Cię pochwalił w kompetencjach sprzedażowych. Nienawidziłaś, a teraz uwielbiasz. Powiedziałbym, że mindset Ci się zmienił.

AG: Oczywiście, że tak! Tu działało wiele rzeczy lecz stopniowo – nie ma mowy o „niebieskich tabletkach”. Miałam wiele wsparcia od moich klientów i podpowiedzi jak rozwijać moja galerię poprzez networking. Idąc typ tropem byłam przez 3 lata członkiem BNI (Business International Network).

MG: O! Serdecznie zatem pozdrawiamy Grzegorza Turniaka, którego gościliśmy na Sales Angels! Czy to wtedy do nas dołączyłaś?

AG: Nie, nie. Sales Angels znalazłam na LinkedIn, gdy chciałam szukać nowych dróg sprzedażowych i kontaktów, by dopełnić całą paletę odnośników internetowych Xanadu (linki na dole artykułu). Mamy dobrze rozwinięte social media, a na jesieni prawdopodobnie spełnię swoje marzenie i zacznę prowadzić podcast.

MG: Pięknie!

AG: Jestem zdania, że Sales Angels to spotkania z najlepszymi szkoleniowcami za niewielki finansowy wkład. Dodatkowo formuła spotkań, gdzie ocenia się prelegentów buduje taką małą presję na ekspertach, że oni niemal wychodzą z siebie, by być najlepszymi!

MG: A skoro jesteśmy w temacie spotkań to powiedz, które ze spotkań utkwiło Ci w pamięci?

AG: Dla mnie było 5 takich „katarktycznych” spotkań. Ja już jestem w społeczności ponad 2 lata, więc jest w czym wybierać! (śmiech) Wyjątkowe było spotkanie z Magdą Petryniak (storytelling) której treści niesamowicie zgrywają się z tym, co ja robię. Jestem wręcz psychofanką Jurka Zientkowskiego, śledzę wpisy i webinary, doceniam jego treści dotyczące wystąpień publicznych. Urzekła mnie historia Wojtka Szaniawskiego na pierwszym finale na jakim byłam, w stylu „od pucybuta do milionera”. Na przeciwwadze jest Tomek Zieliński i jego niezwykła, autentyczna historia chłopaka z małej wioski, który niesie opowieść o posłudze klientom. Ważna postacią jest też dla mnie Andrzej Cichocki – wywarł na mnie na tyle silne wrażenie, że rok później pojechałam na jego wystąpienie ponownie. I na koniec Basia Piasek, która jest petardą absolutną, którą pamiętam jeszcze z Asbiro. Mimo, że dla wielu osób może być niezrozumiała poprzez szybkość z jaką mówi, to ona równie szybko wdraża co mówi i to jest jej wielka zaleta. Dla mnie jest bardzo wiarygodna, również jako kobieta w biznesie. Mam takie poczucie, że jest ma mało Pań w Sales Angels!

MG: Wiesz, zdecydowanie to moja zasługa. (śmiech) U mnie zawsze w doborze ekspertów wygrywają kompetencje i jak widzisz, zapraszam również kobiety do wystąpień. Z przyjemnością zaproszę ich więcej, dlatego jeśli teraz czytają to Panie, których kompetencji jeszcze nie znam, a które widziałyby się w roli eksperta Sales Angels – zapraszam do kontaktu.

 

Agnieszko, mówisz, że dużo czytasz, podziel się z nami publikacjami, które dla Ciebie miały duże znaczenie w Twojej drodze biznesowej.

AG: Tak, potrafię przeczytać nawet 10 książek miesięcznie! Przez długi czas czytałam wyłącznie o sztuce, w treści biznesowe zaglądam od 4 lat, najbardziej interesują mnie książki psychologiczne o sprzedaży, negocjacji, przekonaniach. One pomogły mi stworzyć pewną matrycę Xanadu, która zawiera się w jednym pytaniu do klienta: „Po co Pani/Panu obraz?”

Jeśli ktoś przychodzi do galerii i z odpowiedzią się plącze, mówi, że w sumie nie wie, że uważa, że coś jest ładne i po prostu chciałby – to ja wiem, że jeśli na tym zatrzymamy rozmowę to transakcji z tego nie będzie. Powody zakupowe są bardzo różne i imperatyw, że coś jest „ładne” może być niewystarczający. To może być chęć budowy prestiżu, zainwestowania, rozjaśnienia mieszkania, optycznego powiększenia go.

MG: Niewątpliwie jesteś przykładem osoby, która postawiła na edukację i potrafiła zaryzykować i rzucić się na głęboką wodę co w moim odczuciu było bardzo odważne. Zainwestowałaś w siebie i okazało się, że poszczególne szkolenia, spotkania, książki, a w między czasie spotkania Sales Angels, zawsze uczą czegoś nowego i to wszystko jest sumą małych czynności, które przyczyniły się do Twojego sukcesu. Czy zgodzisz się z takim podsumowaniem?

AG: Czy sukces to zobaczymy, na pewno nie porażka (śmiech). Mówi się, że polskie firmy upadają w pierwszych 3 latach, moja ma już 4. Dużą siłą napędową wszystkiego co robimy są ludzie – to kim się otaczasz, do kogo lgniesz, ile dajesz od siebie. „Karma wraca” i wiele osób mi pomogło tak po prostu – czasem dlatego, że zwracają przysługę, czasem dlatego, że wiedzą, że ja również pomagałam. Ludzie są bardzo ważni i warto dbać o relacje.

MG: Dziękuję za rozmowę!

 

Książki, które poleca Agnieszka:

„Pułapki myślenia. O myśleniu szybkim i wolnym” – Daniel Kahneman

„Siła nawyku” – Charles Duhigg

„Biblia e-biznesu” – wielu twórców

„Finansowy ninja”, „Zaufanie czyli waluta przyszłości” – Michał Szafrański

”Handlowanie to gra” – Wojciech Haman

 

Linki:

www.galeriaxanadu.pl

https://www.linkedin.com/in/agnieszka-gniotek/

 

Zapraszamy do Społeczności Sales Angels!

https://www.linkedin.com/company/sales-angels-spolecznosc-ludzi-sprzedazy

https://www.facebook.com/SalesAngels